Ostatnio bardzo modne są diety wysokobiałkowe i wysokotłuszczowe, w tym dieta ketogenna. Zdobywają popularność, bo są proste: jesz odżywkę i tyle. Działają, bo spełniają warunki diety chroniącej przed cukrzycą. Niestety, mają bardzo poważne „skutki uboczne”. Wielokrotnie spotykałem się z ofiarami takich diet: zniszczone nerki, kości, stany przedzawałowe, zmiany przedrakowe w jelitach. Niektórzy po prostu umierali, gdyż pierwszy objaw miażdżycy jest często również ostatnią rzeczą, jaką czujemy w życiu (tak, około połowa chorych dowiaduje się, że ma miażdżycę, umierając na zawał).
Najbardziej wbiła mi się w pamięć jedna koleżanka, zapewne dlatego, że sporo z nią wtedy rozmawiałem. Wiedziała, że zajmuję się zdrowiem, dietą i w ogóle, no ale przecież nie mogę być mądrzejszy od gazet, które reklamują super-mega-hiper dietę odchudzającą, nie mogę być mądrzejszy od książek, przecież jak coś jest w książce, to to na pewno prawda! Chciała wyrwać fajnego chłopaka, zrzucić parę kilogramów. Skończyła w szpitalu, co prawda nerkę udało się odratować, ale – jak powiedzieli lekarze – brakowało dosłownie jednego dnia. Kilka lat później zachorowała na stwardnienie rozsiane. Nie wiadomo, czy jedno z drugim ma związek, ale choroby nerek oraz niezdrowa dieta są mocno powiązane z ryzykiem zachorowania na stwardnienie.
Diety low carb a ryzyko miażdżycy
Najpoważniejsze powikłanie diety niskowęglowodanowej to miażdżyca. Co jakiś czas pojawia się nowa odmiana: dieta Kwaśniewskiego, dieta Atkinsa, Dukana, keto i setki innych, które naprawdę ciężko zliczyć. Gdy w końcu okaże się, że ludzie stosujący te diety padają na serce jak muchy, pojawia się nowa, która tym razem jest już „właściwa”, pozbawiona tych błędów, zamiast 60% tłuszczu trzeba jeść 61% i już wszystko będzie dobrze, miażdżyca zamiast narastać w tempie ekspresowym, zacznie znikać.
Czasem można natknąć się na badanie, które „udowodniło”, że diety niskowęglowodanowe cofają miażdżycę. Po wpisaniu w anglojęzyczne google low carb atherosclerosis, opis tego jednego badania jest w prawie każdym z pierwszych kilkudziesięciu wyników. Jest to doskonały dowód na to, że nie wolno wierzyć blogerom i autorom książek. W badaniu tym faktycznie cofnęły się zmiany w aorcie u osób, które miały taką dietę.
Czego na blogach nie przeczytacie: w tym samym badaniu w identyczny sposób cofnęły się na kilku zupełnie innych dietach. Co się okazuje? Ten konkretny rodzaj zmian jest wywołany przede wszystkim otyłością i wynikającym z niej nadciśnieniem. Gdy spadnie waga, zmiana się cofnie, niezależnie od tego, co będziemy jedli. Na dietach, których dotyczyło badanie, waga spadła, bo każda z nich miała mniej kalorii, niż dieta którą chorzy mieli wcześniej. Nie ma to nic wspólnego z miażdżycą jako taką, co zresztą napisali sami autorzy we wnioskach.
Dla ciekawskich, link do tego badania:
http://circ.ahajournals.org/content/121/10/1200.full
Najciekawsze badania dotyczyły diety Atkinsa. Wszystko zaczęło się w pewnym instytucie w Stanach Zjednoczonych: naukowcy postanowili zbadać wpływ niskotłuszczowej diety wegetariańskiej na stan naczyń krwionośnych. Grupę normalnie (czyli skrajnie niezdrowo) odżywiających się mieszkańców USA poproszono o zmianę sposobu odżywiania, ułożono im jadłospisy, udostępniono pomoc dietetyka. Zrobiono im badania przepływu krwi przez tętnice w sercu, skopiowano skany. Ale mniej więcej w tym samym czasie Ameryka oszalała na punkcie metody Atkinsa, która była, według zapewnień guru, super zdrowa i lecząca choroby serca w mgnieniu oka.
Część osób z badanej grupy zrezygnowała z diety wegetariańskiej i zdecydowała się na jakże zdrową ofertę Atkinsa, która na pewno była uczciwa. Przecież tak napisali w książce, dodając jednocześnie że wszyscy lekarze kłamią i tylko on, Wielki Atkins ma rację. Naukowcy ucieszyli się niepomiernie, nie tylko mogli ocenić wpływ diety wege złożonej głównie z węglowodanów, ale jednocześnie diety opartej głównie na mięsie i tłuszczu, pozbawionej węgli. Mogli porównać te diety zarówno między sobą, jak i z „typową”.

Efekty były dość szokujące. Na wegetarianizmie przepływ krwi przez naczynia krwionośne serca w ciągu zaledwie jednego roku zwiększył się o około 40%! Taki wynik niemalże całkowicie niweluje ryzyko zawału. W grupie, która stosowała dietę Atkinsa, również przepływ krwi zmienił się o około 40%. Tyle, że w drugą stronę. Po roku takiego odżywiania ci ludzie byli jedną nogą w grobie. Przypominam, że dietą wyjściową była „śmieciówka” z USA, jedna z najbardziej niezdrowych jakie zna świat. Nawet w porównaniu z czymś tak złym dieta Atkinsa okazała się dużo, dużo gorsza.
Link do badania:
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/11108325
Oczywiście każdy nowy guru będzie przekonywał, że jego dieta niskowęglowodanowa jest już zdrowa, te inne to jakieś złe były, za dużo tego, za mało tamtego, a jeszcze jak się kupi od niego taki super mega suplement za 320 zł to już na pewno będzie zdrowo. Niemniej badania naukowe okazały się bezwzględne dla tego typu eksperymentów: „Dieta cud. Cud, jeśli przeżyjesz”.
Diety wysokoproteinowe a stan kości
Druga najpoważniejsza konsekwencja tego typu odżywiania to utrata masy kostnej. Mówi się, że osteoporoza to choroba starości. Błąd. To choroba ludzi młodych, która objawy daje na starość. Te wszystkie pięćdziesięcioletnie kobiety, które nie są w stanie normalnie chodzić z powodu powykrzywianych kości, które cały czas są na granicy połamania sobie czegoś, które bez przerwy cierpią z powodu różnych bólów, zapracowały sobie na swój stan zdrowia w młodym wieku. Zawsze mam problem: jak przekonać młodych ludzi, żeby inwestowali w swoją przyszłość. W naszym społeczeństwie jest jakiś obłędny kult młodości, wszystkie reklamy przekonują nas, że starość nie istnieje. Jak sugeruję znajomym, żeby zwrócili czasem uwagę na swoje kości, to zbywają mnie „na razie mam mocne” i z reguły potem się obrażają. Jak śmiałem zasugerować, że pewnego pięknego dnia nie będą już piękni i młodzi…
A zdrowe kości są ważne, bardzo ważne. Ostatnio głośno było o człowieku, który w wieku 100 lat przebiegł maraton. Ale on przez całe swoje życie nie jadł mięsa. U nas dzięki „zdrowej, tradycyjnej polskiej kuchni” w wieku 80 lat mamy problemy, żeby samodzielnie dojść do toalety. Od stanu między innymi kości zależy, czy w wieku 50-60 lat jeszcze będziemy żyli pełnią życia, czy będziemy w stanie pojechać na wycieczkę dookoła świata, wspiąć się na górę, popływać w tropikalnych morzach, czy też będziemy w stanie jedynie siedzieć przyklejeni do telewizora, stękając z bólu i dysząc przy każdym poważniejszym wysiłku. Dodam, że właśnie słabe kości są jedną z najczęstszych przyczyn zgonu w podeszłym wieku. Wmówiono nam, że starość nie istnieje, nawet słyszy się często twierdzenia „nie obchodzi mnie, co wtedy będzie, będę stary to będę chciał umrzeć”. Ale to się zmieni, gdy dożyjemy takiego wieku. Wtedy będziemy chcieli żyć jak najdłużej, jak najaktywniej. A starzy ludzie, którzy w młodości zniszczyli sobie kości umierają, bo noga złamała się pod nimi gdy przechodzili z kuchni do sypialni.
Nauka dość jednoznacznie odnosi się do konsumpcji białka: to najskuteczniejszy sposób na pozbycie się masy kostnej. W jednym z badań poproszono uczestników o przestrzeganie zasad diety niskowęglowodanowej i zmierzono ilość wapnia, która jest wydalana z moczem, mierząc też ilość wapnia przyswajanego. Poziom przyswajania się nie zmienił, ale za to zwiększyło się wydalanie, o 130 mg dziennie.
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/12148098
W ciągu miesiąca ci ludzie po prostu wysikiwali cztery gramy swoich kości, ponad czterdzieści osiem dodatkowych gramów rocznie. Starzejąc się, normalnie tracimy dziesięć gramów rocznie. Na diecie niskowęglowodanowej kości starzały się niemal sześć razy szybciej. Mniej więcej zgadza się to ze stanem zdrowia narodów przestrzegających konkretnych diet: Inuici odżywiający się w sposób zbliżony do zaleceń Kwaśniewskiego czy Atkinsa w wieku 40 lat mają kości jak nasi staruszkowie, z kolei mieszkańcy Japonii czy rolniczych regionów Chin, gdzie regułą są diety zbliżone do wegetariańskich, praktycznie nie znają takich przypadłości jak złamania na starość, zdarza się to tam kilka razy rzadziej niż u nas.
Wpływ diet ketogennych na nerki
Dawniej na tej stronce była informacja, że nie ma badań dotyczących wpływu tego typu diet na nerki. No cóż, już są. Dietę ketogenną (czyli niskowęglowodanową) często przepisuje się dzieciom z epilepsją. Gdy nie ma dla nich żadnego ratunku, wybiera się „mniejsze zło”. Wiadomo, że taka dieta szkodzi na zdrowie, ale faktycznie bardzo pomaga w epilepsji. Dzięki temu też wiadomo, jak reagują na nią organizmy ludzi zdrowych. Obserwowano grupę takich dzieci: w ciągu zaledwie pięciu lat co dziesiąty dzieciak wyhodował sobie kamienie nerkowe. Co dziesiąte dziecko! U tych, które normalnie się odżywiają takie coś jest niespotykane, kamienie można znaleźć u jednego dzieciaka na dziesięć tysięcy i dotyka to praktycznie tylko dzieci z ciężkimi, wrodzonymi chorobami!
Badanie oceniające wpływ diet niskowęglowodanowych na nerki:
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/17621514
Powtórzę, co już pisałem: takie diety faktycznie pomagają na cukrzycę. Ale w podobny sposób pomagają inne, które nie mają tak zabójczych skutków ubocznych. Często blogerzy okłamują ludzi, podając im przykłady badań gdzie stan zdrowia chorych na cukrzyce poprawił się, mówiąc „o, ta dieta jest dobra, bo stan zdrowia ludzi się na niej poprawił”. To tak, jakby mówić że chemioterapia jest zdrowa, bo poprawia się po niej stan zdrowia osoby chorej na raka. Aby ocenić, jaki naprawdę będzie wpływ danego modelu odżywiania na człowieka, trzeba go przebadać na zdrowych ludziach. Żaden naukowiec o zdrowych zmysłach nie będzie przekonywać do takiego sposobu odżywiania zdrowego człowieka, więc ciężko o badania, ale jest wyjątek, chorzy na epilepsję. Oni przestrzegają takiej diety, bo muszą. Poza zaburzeniami w mózgu nie mają żadnych problemów zdrowotnych, dzięki temu możemy zobaczyć, jak się potoczą losy przeciętnego Polaka, który uwierzy blogerom i zacznie się tak odżywiać. Oto jedno z takich badań:
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC1198735/
Na 129 dzieci, które dostały takie zalecenia dietetyczne, w ciągu 6 lat 4 zmarły z powodu komplikacji wywołanych dietą (na przykład sepsa), kolejne 22 musiały zrezygnować, bo powikłania zaczęły stanowić zagrożenie dla ich życia. Owszem, nie miały ataków padaczki w czasie, gdy przestrzegały tej diety, ale jakim kosztem…
Ostatnia rzecz warta podkreślenia to nowotwory. Ciężko tutaj o szczegółowe badania, co prawda miażdżyca pokazała się już po roku, zwiększony ubytek wapnia można było zaobserwować już po kilku tygodniach, ale nowotwór rozwija się niekiedy kilkadziesiąt lat. Jedyny pewnik, który można przedstawić, to wpływ odpowiednio skomponowanej diety wegetariańskiej na raka. Niejaki dr Dean Ornish za własne pieiądze (nikt nie chciał tego zasponsorować…) zbadał wpływ opracowanego przez niego sposobu odżywiania, bardzo zbliżonego do proponowanego tutaj, na raka prostaty. Losowo podzielił grupę osób z początkowym stadium tego nowotworu na dwie podgrupy: jedna przestrzegała jego zaleceń, druga po prostu robiła dalej to, co robi, mieli służyć jako kontrola. Po trzech miesiącach porównano wyniki.
W grupie kontrolnej, co było do przewidzenia, choroba poczyniła postępy, sporo mężczyzn musiało poddać się zabiegowi usunięcia prostaty. Ale wyniki grupy przestrzegającej diety wege były szokiem dla świata naukowców: choroba się cofnęła, w stopniu wprost proporcjonalnym do tego, jak bardzo ludzie zdecydowali się przestrzegać zaleceń dietetycznych! Prawdziwym wstrząsem była analiza genetyczna. Nastąpiły zmiany w kilkuset genach, wyciszyły się te odpowiedzialne za postęp chorób nowotworowych, zaś geny odpowiedzialne za walkę z nowotworami aktywowały się, co każe przypuszczać, że podobny efekt jak przy raku prostaty wystąpiłbym w innych nowotworach. Podsumowując: na diecie będącej dokładnym przeciwieństwem „low carb”, cofają się zmiany nowotworowe. Oczywiście służę linkiem:
https://www.ornish.com/wp-content/uploads/Intensive_Lifestyle_Changes_and_Prostate_Cancer.pdf